Jak zmieniać nasze otoczenie, by dobrze się w nim żyło? Ch. Montgomery idzie o krok dalej i pyta, co zrobić byśmy byli szczęśliwi. Mądra książka (Dorota Zmarzlak dziękuję za prezent) dostarcza wielu wskazówek i jeszcze więcej inspiracji. Rozprawia się też z mitami i nietrafionymi wzorcami, które ukształtowały wiele miast na świecie. Jednym z takich pomysłów jest wzór amerykańskiego przedmieścia. Jego realizacja doprowadziła do problemów, których nie sposób teraz rozwiązać. Marzenie o domku pod miastem z własnym ogrodem pchnęło miliony Amerykanów do decyzji inwestycyjnych tworzących zjawisko, które nazwano urban sprawl czyli rozlewaniem się miast. Przy czym nie zawsze jest to proces chaotyczny i niekontrolowany. USA to akurat przykład bardzo uregulowanej realizacji tej idei. Zadbano o to by działki nie były zbyt małe, by nie wolno ich było dzielić, wytyczono drogi, które pomieszczą precyzyjnie wyliczoną ilość samochodów. W efekcie powstał koszmar ogromnych obszarów o luźnej zabudowie, gdzie ze wszystkim jest daleko. Daleko trzeba ciągnąć infrastrukturę wodną, elektryczną i każdą inną, daleko jest do szkoły i przedszkola, daleko do pracy i sklepu. W takim miejscu nie da się żyć bez samochodu, a raczej dwóch, na rodzinę. W takiej przestrzeni nie da się zrealizować ideału miejskiego rynku, miejsca spotkań na ławeczce pod drzewami, bo do każdego z tych miejsc trzeba by najpierw dojechać. Rozlewanie się miast zabija integrację społeczną, demoluje więzi między mieszkańcami, najlepiej wpływa najwyżej na przemysł samochodowy i budowę dróg, które w miarę jak łączą się potoki aut, przeradzają się w monstrualne kilkunastopasmowe autostrady.
Przeciwieństwem tego kierunku rozwoju jest ideał miasta 15 minutowego, realizowany w coraz częściej w miastach europejskich. Chodzi w nim o to, by wszystko można było załatwić na piechotę, idąc nie dłużej niż kwadrans. Jeśli zaś coś jest nieco dalej, służą do tego wygodne i bezpieczne ścieżki rowerowe. Do jeszcze dalszych podróży lub w deszczowe dni do dyspozycji jest dobrze rozwinięta komunikacja zbiorowa. A co z samochodami? One oczywiście też mają rację bytu. Potrzeby ruchu samochodowego traktowane są jednak drugorzędnie. Pierwszeństwo mają potrzeby pieszego, rowerzysty i autobusu. Ruch samochodowy wyrzucony jest na obwodnicę a w środek miejscowości prowadzą jedynie wąskie drogi, którymi można się wydostać na zewnątrz.
Tak wygląda model idealny. Oczywiście najczęściej do zrealizowania tylko w pewnym zakresie. Ważny jest jednak kierunek zmian, których nie warto zostawiać swobodnej grze interesów deweloperów i właścicieli gruntów. Nie warto też brnąć w planowanie rozwiązań, które gdzie indziej pokazały swoją drugą stronę medalu.
Co z tego wynika dla Łomianek? Warto zrewidować idee, które przyświecają wszystkim tym, którzy z troską myślą o zagospodarowaniu przestrzennym naszego miasta. Jednym z elementów tej troski jest zabieganie o wymóg jak największych działek, na których buduje się domy, a więc jak największym rozproszeniu zabudowy. Być może wynika to z przeświadczenia, że uda się zachować w tych obszarach charakter wsi, że nigdy nie stanie się to miastem. Sądzę, że to nierealne myślenie życzeniowe. To będzie kiedyś miasto, a w dalszej perspektywie dzielnica Warszawy. Kształtowanie planów miejscowych na podstawie nierealnej wizji przyszłości nie może prowadzić do niczego dobrego.
Priorytetem więc powinna być nie walka o dalsze rozlewanie miasta, lecz o infrastrukturę komunikacyjną miasta 15-minutowego oraz o dobre rozlokowanie przestrzeni wspólnych i usług centrotwórczych.
Warto w przerwach między potyczkami o plan miejscowy w Dziekanowie czy Łomiankach Dolnych pomyśleć nad kierunkiem, w którym zmierzamy.